Przejażdżka na lodowiec – czyli szwajcarskie serpentyny i Eggishorn
Gdy ma się kilka dni na Szwajcarię ciężko jest wybrać tę wąską garstkę miejsce do odwiedzenia. Jak byśmy nie przymierzali się do układania listy życzeń, góry są tu w czołówce. Choć określenie „góry”, to o ironio, worek bez dna. Szczytów powyżej 3000 m n.p.m. jest w tym małym kraju 437. Co więc wybrać? My postanowiliśmy zobaczyć to, co jest między górami – największy lodowiec Alp – Aletsch. A jeśli do tego dorzucić odrobinę 007 – to będzie świetna, jednodniowa wycieczka!
Na wyprawę pożyczyliśmy samochód. Wbrew pozorom wychodzi to znacznie taniej niż podróżowanie koleją. A samochód to też pełna swoboda podróżowania, którą po prostu kochamy. W wypożyczalni na lotnisku Zurychu (tu jest najtaniej) dostaliśmy zamiast zamówionego kompakta całkiem przyzwoitego, rodzinnego busa (Ford Galaxy, nie – nie zamienilibyśmy go z naszą Skodą), który z serpentynami radził sobie świetnie, ale zabijał całą zabawę z zakrętów 180 stopni, podjazdów i zjazdów. A trasę do lodowca wybraliśmy najbardziej ekstremalną z dostępnych w Szwajcarii.
Furka Pass
Najpiękniejsza droga widokowa Szwajcarii
Furkapass to przełęcz łącząca kantony Valais i Uri. Przebiega na wysokości około 2200 m n.p.m. z najwyższym punktem 2429 m n.p.m. – długość drogi to 22.5km (od Realp do Gletsch). W linii prostej na mapie – tylko 12km. Śnieg leżący przy poboczu, pasące się krowy i sceneria polan łączących się ze skalistymi szczytami nie pozwalają nam na siedzenie tylko w aucie.
Trasa cieszy się ogromną popularnością i ruch na niej jest całkiem spory. Głównie dzięki wspomnianym we wstępie dwóm zerom i siódemce, czyli agentowi jej królewskiej mości. Tu właśnie rozgrywały się sceny z Seanem Connerym w roli Jamesa Bonda, który w Goldfingerze po serpentynach ścigał się swoim Astonem Martinem. I tak – dwa Astony Martiny widzieliśmy, ale żaden nie był na brytyjskich blachach.
Rojnik górski
Sempervivum montanum
U nas rośnie tylko w Tatrach, w Babiogórskim Parku Narodowym i gdzieniegdzie w Bieszczadach. Tu – wzdłuż całej drogi przy co trzecim kamieniu. Ciekawostką jest to, że ludność Alp wierzyła, iż jego kwiaty chronią przed piorunami i obsadzała rojnikiem dachy domów.
Lodowiec
Na Eggishorn i w dół
Z Furkapass docieramy do Fiesch, gdzie wsiadamy do kolejki linowej wożącej turystów na Eggishorn (45 franków kosztuje wjazd na górę). Przewyższenie ze stacją pośrednią to 1500m. Bilety kupione, wchodzimy do wagonika i… w górę. Kilka minut, przesiadka i znów w górę – na sam szczyt.
Gdy wysiadamy z wagonika i wychodzimy przed stację pogoda jest fantastyczna. Widoczność – perfekcyjna, widać nawet Matterhorn. Jesteśmy około 300m od szczytu Eggishorn na wysokości około 2900 m n.p.m. (szczyt ma 2934 m n.p.m.). Pod nami rozpościera się zakręcający lodowiec Aletsch – długi na 23km i głęboki prawie na kilometr. Z tej wysokości wygląda jak kilkupasmowa biała autostrada wypełniająca przestrzeń między skalistymi szczytami.
Nie ma tu za wiele osób i możemy cieszyć się względną swobodą. Nie czekając długo ruszamy na właściwy szczyt – do pokonania jest około 300m po skalistej ścieżce.
Na samym wierzchołku, który przypomina usypaną sztucznie górą kamieni, robimy sobie przerwę na odpoczynek i powygrzewanie się w słońcu. Jest tak ciepło, że długi rękaw szybko idzie w odstawkę. Spokój, jaki tu panuje jest nie do opisania. Od czasu do czasu ciszę mącą głosy schodzących i wchodzących osób. My pozwalamy sobie na trochę zdjęć i na ładowanie akumulatorów – przed nami długie zejście.
Ze szczytu podziwiać można poza lodowcem panoramę doliny i okoliczne szczyty. Eiger wydaje się być całkiem blisko. Matterhorn – dużo dalej. Niebo jest czyste, pokryte nielicznymi chmurami, z teleobiektywu można dostrzec poszczególne kamienie na pobliskich górach.
UNESCO World Heritage high trail
Od Eggishorn do Bettmerhorn wiedzie wysokogórski szlak wpisany na listę UNESCO. Według przewodnika i opisów jest świetnie zabezpieczony, ale też bardzo wymagający. Dystans to 2,3 km. Czas przejścia to 3h. Trasa biegnie przez szczyty ze zdjęcia obok. Aż szkoda, że mamy tak mało czasu.
Zejście z początku jest strome. Jednak po krótkim, kilometrowym odcinku dochodzimy do siodła, z którego kierujemy się w stronę zboczy będących stokami narciarskimi. Czasem idziemy po trawie, czasem po skałach a na kilku odcinkach – trzeba się ześlizgnąć po śniegu.
Udało nam się nawet dostrzec kilka grubych i puszystych świstaków, które biegają tu między kamieniami.
Szlak szybko przechodzi w szeroką drogę i wiedzie nas do pośredniej stacji kolejki. Stąd kierujemy się na Fiesch – znów przez pastwiska i między krowami. Im dalej, tym trasa robi się bardziej dzika. Ostatecznie droga zamienia się w wąską ścieżkę biegnącą między drzewami – robi się stromo.
Przejście przez Fiesch zajmuje nam ostatni kwadrans. Trasa z Eggishorn to 12km zejścia o przewyższeniu 1800m. Potrzebowaliśmy na nią 4,5h. W pełni usatysfakcjonowani i uśmiechnięci, choć zmęczeni stwierdzamy, że można wracać.
Grimselpass
Droga powrotna to Grimselpass – przełęcz obok Furki. Równie piękna i pełna malowniczych widoków trasa, którą pokonujemy o zachodzie słońca. Chciałoby się porobić tu więcej zdjęć, ale temperatura 7 stopni i przejmujący, przenikliwy wiatr szybko wybijają z głowy pomysły o rozłożeniu statywu i zabawę z ekspozycją. Po prostu jest przenikliwie zimno. To chyba znak, że na dziś koniec zabawy – trzeba wracać.
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.