Wreszcie znalazł się weekend by wybrać się w góry. Tym razem postawiliśmy na czeską stronę Karkonoszy i Szpindlerowy Młyn. Pomysł był taki, by jeden dzień pojeździć na nartach, a dwa dni spędzić na szlaku. A śniegu jest akurat na tyle, by z wyprawy czerpać przyjemność. Nasz cel – Łabski Szczyt nie został osiągnięty z powodu pogody, ale i tak było
Nowy Rok i piękna pogoda? Cóż można zrobić innego, jak nie pojechać do Teplic i zobaczyć, jak wygląda Skalne Miasto zimą! Wsiadamy więc rano do auta i ruszamy w stronę Czech uzbrojeni w ciepłe kurtki, raki i aparat.
Szybki wypad na Śnieżkę wraz z początkiem zimy (grudzień), to dobry pomysł na zapoznanie się z górami w nowych warunkach. Jest to nasza pierwsze wyjście zimowe, więc podchodzimy do Karkonoszy trochę jak pies do jeża: nadmiar ciepłych ciuchów i przezorne planowanie trasy z godzinnym zapasem – wszystko, by się tylko nie sparzyć. I udało się – pogoda dopisała, a Śnieżka okazała się
Piękne panoramy, tarasy widokowe, wąwozy pokryte mchami i małe wioski rozrzucone między wzgórzami. Czeska Szwajcaria to romantyczna kraina, w której skalne formacje unoszą się nad morzami białych mgieł lub giną w płomieniach jesiennych barw.
Pojedźmy gdzieś daleko, gdzie jest pięknie. Pojedźmy do raju, bo to niedaleko. Nie trzeba samolotu, nie trzeba szczepień, wizy też są zbędne… bo do raju dostać się może każdy. Tylko trzeba wiedzieć gdzie. A my bardzo chcieliśmy, ale nie bardzo wiedzieliśmy. No właśnie, Czeski Raju – GDZIE?!
Korzystając z kilku dni wolnego na początku Nowego Roku wybraliśmy się do Pragi, by sprawdzić, jak się prezentuje w śniegu stolica Hrabala, pilsnera i magii. Bo Praga, jak w przewodniku pisał Marek Pernal, to miasto magiczne. W naszym przypadku trzydniowy wypad do Pragi okazał się świetnie zagospodarowanym czasem.