Kopenhaga z eleganckim uśmiechem i syrenką pod ramię
Od kolorowych doków, przez gustowne pałace, na jarmark haszyszu i z syrenką pod ramię. Kopenhaga to zdecydowanie najfajniejsza stolica w tej części Europy. Bardziej pstrokata niż Amsterdam, żywsza niż Oslo i o niebo bardziej zadbana niż Sztokholm. A do tego całkiem poukładana. Zapraszamy zatem na całodniowy spacer po stylowej, gustownej i „ujaranej” stolicy Danii.
Na wstępie – kilka słów o ludziach. Duńczycy cenią sobie niezależność i równość oraz tolerancję. Nie przyjęli Euro, pierwsi zaakceptowali związki tej samej płci. Tolerują (choć nie bez przesady) inne nacje i religie niż panujący protestantyzm. Niegdyś panowie Skandynawii z wpływami wykraczającymi daleko poza mały cypel i kilka wysp dziś są narodem dumnym i niezależnym. A do tego po prostu lubią się bawić. A jeśli tak, to jak można zacząć zwiedzanie stolicy od czegoś innego niż parku rozrywki?
Poranek w Tivoli
Krótka kolejka stoi już od rana, a pierwsze okrzyki radości (lub przerażenia) zza wysokiego płotu słychać już od 11:00. Tivoli to bajkowy park rozrywki w samym centrum Kopenhagi. Zachwyca barwnością, różnorodnością i dbałością o szczegóły. Mimo sporych rozmiarów wydaje się mocno zwarty i przemyślany, a pierwsza przechadzka po alejkach pozwala się zgubić.
Pomimo tego, iż park liczy sobie grubo ponad 100 lat rozrywek dostarcza gościom w każdym wieku. Rollercastery, diabelski młyn, klasyczne karuzele czy łodzie. A do tego 38 restauracji, barów i kawiarni i ponad 100 koncertów rocznie. Ot – wszedłeś, przepadłeś. A my na Kopenhagę mamy tylko jeden dzień. Oblizaliśmy się więc tylko, pocieszyliśmy z innymi i dalej w miasto. Dla tych, których karuzele kopenhaskie skuszą dodamy, że wstęp do parku to 120 DKK (70zł) a przejażdżki są płatne oddzielnie. Kupić można też bilet na wszystko. Więcej na stronie parku tutaj.
Do źródeł historii
Zanim mieszkańcy Kopenhagi zaczęli korzystać garściami z atrakcji upłynęło sporo czasu. Miasto musiało przejść metamorfozę z małej wioski rybackiej w port handlowy a później stolicę – trwało to około pół tysiąclecia. W XII w. powstało tu biskupstwo. Z kolejnymi dwoma stuleciami gród zyskiwał na znaczeniu, by ostatecznie w XVw. stał się stolicą, a wraz z panowaniem Christiana IV – rozkwitł. Powstały pałace, fortyfikacje i w dużej mierze nakreślono dzisiejszy kształt.
Przechadzamy się zatem przez dziedziniec pałacu Christiansborg po wyspie zamkowej, mijamy Bursę z fantastyczną wieżą tworzoną przez splątane smocze ogony by trafić na stare miasto i główny deptak – Stroget. Kręcimy się tu trochę pomiędzy bocznymi uliczkami a głównym ciągiem, mija nas kilka wycieczek i tłum turystów między którymi kluczą mieszkańcy.
Do szczytu chwały
Zmęczeni gwarem ratunku szukamy w parku. No – nie byle jakim, bo to, co wydawało się zielonym skwerkiem wyłaniającym się zza rogu okazało się Ogrodami Królewskimi. Rzut oka na przewodnik – Tak, tu mieliśmy się też znaleźć.
Rosenborg
Pałac róż – Rosenborg zajmuje centralne miejsce pośród zieleni. Patrząc na jego smukłą sylwetkę ze szpiczastymi wieżami ciężko sobie wyobrazić, że pierwotnie był tylko letnim pawilonem Christiana IV. Król nie poprzestał na skromnym projekcie i z rozmachem, zaledwie po 6 latach od oddania budynku, najpierw podwoił jego rozmiary, a potem dobudował kolejno wieże. A by zaspokoić potrzebę bycia na czasie wyposażył pałac w bieżącą wodę i most zwodzony – otwierany mechanizmem z salonu. Wiek później pałac popadł w niełaskę, gdyż dla Frydryka IV okazał się zbyt mały. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nadmienię, że my moglibyśmy zadowolić się jednym piętrem!
W zamku, na trzech poziomach, znajduje się muzeum, w którym można pooglądać wymyślne zegary, meble z epoki i przeogromną ilość najróżniejszych przedmiotów codziennego i niecodziennego użytku. A w podziemiach mieści się to, co w porządnym zamku powinno być – zbrojownia i królewski skarbiec. Tylko nie dajcie się namówić przy kasie na bilet łączony – Pałac Amelinborg (jakieś 1,5km stąd) jest mało ciekawy i zamykają go wcześniej!
Morze i morze
Nazwa Kopenhaga oznacza „port kupców”, co daje wyobrażenie na czym miasto zbudowało swój majątek. Port przerzutowy między południem a północą Europy, cieśnina otwierająca Bałtyk na resztę świata i ryby. Handlować było czym, a i jedzenia tu nie brakowało. Fala wzrostu zahamowana została właściwie tylko trzykrotnie. W 1711 r. przez dżumę, która pogrzebała 1/3 mieszkańców. W 1728 r. przez pożar, który strawił ogromną część drewnianej zabudowy i w 1807, gdy odbudowane miasto zdruzgotały kule brytyjskiej floty nieuznającej niezależności duńskiej monarchii. Po tym jednak większy włos tu z głowy nikomu nie spadł.
Nowy port – Nyhvan to ikona Kopenhagi. Długi kanał, którego nabrzeże zdobią kolorowe kamienice przyciąga dziś jak magnes rzesze turystów. Podobnie kiedyś przyciągał za sprawą pobudowanych magazynów marynarzy i kupców. Ci natomiast szybko przyciągnęli karczmarzy. Partery magazynów zamieniono więc szybko w tawerny i knajpeczki, a te natomiast przyciągały to, co tawerny i knajpeczki przyciągają najczęściej. Cudzysłowiowe mordobicie było w Nowym porcie po zmroku codziennością. Pomimo ponurej sławy kanał przyciągał ciekawskich i bardziej szanowanych – Andersen pomieszkiwał pod numerami 18, 20 i 67. I może to nawet za jego sprawą ten fragment miasta wraz z kolorami nabrał ogłady. Tawern od wieku już nie ma, jest za to przyjemna kawiarniana atmosfera.
Stąd do Cytadeli jest już blisko. Przechodzimy przez środek ośmiokątnego placu i pałacu Amelinborg (15 min musiało nam wystarczyć na obejrzenie zamykanej ekspozycji), mijamy muzeum designu i docieramy do wyspy – fortu.
Ku nowemu
Dalsza część naszego spaceru wiedzie wzdłuż wybrzeża. Tuż przy Cytadeli zatrzymać się można na zdjęcie z Syrenką, rzucić okiem na wiekowy okręt królewski (biały i smukły kadłub HDMY Dannebrog rzuca się w oczy z daleka) czy po prostu na leżaku napić się piwa.
My, co prawda bez piwa, kierujemy się na wyspę Christianshavn, gdzie wzdłuż kanałów cumują mieszkalne barki, jachty i łodzie, a baraki wojskowe i magazyny skutecznie zamieniono na bardziej lub mniej ekskluzywne lofty.
Hipisowska niepodległość
Spokojna i względnie wręcz uśpiona wyspa ma jednak swoje drugie oblicze. Ulica Prinssesegade to granica Christianii – hipisowkiej enklawy skupionej wokół pobazgranych skuotów i swoistego, pseudoartystycznego getta. Tu na targu konopi można kupić marihuanę czy haszysz, posłuchać muzyki na żywo czy zaszyć się i ukryć przed światem. Dzielnica – niegdyś ogłoszona niepodległą ma nawet swoją flagę – trzy żółte kropki na czerwonym tle – mieszanka jej mieszkańców jest równie kontrastowa. Zostawanie tu po zmroku dla jednych to samobójstwo, dal innych – kwintesencja dobrej zabawy. Wyjątkowo zachowawczo – nie sprawdzamy.
Przez rynek i ratusz docieramy do parkingu. 22km na Endomondo przypominają naszym nogom, że mogą domagać się odpoczynku. Kierunek – kemping.
Kopenhaga – co zobaczyć w jeden dzień
Subiektywna lista najlepszych atrakcji:
- Tivoli – park rozrywki
- Nowy port
- Zamek Rosenborg i Ogród królewski
- Christania i targ konopii
- Christiansborg – pałac królewski
- Deptak od Placu Ratuszowego, Stroget do Nowego portu
- Cytadela
- Syrenka
- Pałac Amalienborg
Kilka praktycznych uwag
Cztery punkty:
- W weekend w okolicy centrum parkujemy za darmo
- Ceny żywności są podobne, jak u nas (zakupy w Lidlu)
- Uwaga na ścieżki rowerowe, to świętość
- Najlepsze hotdogi są przy Nowym porcie, na placu Nytrov
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.
2 komentarze
a ja mam dokładnie odwrotne wrażenia po Kopenhadze – jak dla mnie była o niebo mniej zadbana niż Sztokholm, a bilet łączony z Amalienborgiem uważam za strzał w dziesiątkę, bo można było zwiedzić dwa pałace taniej ;)
Syrenka z tego co widziałam w Kopenhadze cieszy się największą popularnością :D robiłam zdjęcia tłumowi w pozycji „selfie”.
PS bardzo fajny klamko-uśmiech na ostatnim zdjęciu :)