Valetta, Floriana i Trzy Miasta
Wielkanocna przerwa to świetny moment na mały skok w bok. Jeden dzień ustawowego wolnego zachęcił nas do kolejnej podróży i odkrycia nowej kultury oraz miejsc. Z populacją mniejszą od Wrocławia, zagorzałym oddaniem wierze katolickiej oraz ciepłym, śródziemnomorskim klimatem Malta wydała nam się kuszącym kierunkiem. To jedno z najmniejszych państw w Europie i jedna z najciekawszych kultur europejskich, której owiane tajemnicą i zagadkami początki sięgają 3000 lat p.n.e. Zwiedzanie Malty zaczynamy od jej stolicy – Valetta, Floraina i Trzy Miasta na start.
I tak samolot Ryanair z Wrocławia przywiózł nas na małe, maltańskie lotnisko chwilę po południu. Nie obyło się też bez pierwszych problemów z wypożyczalnią samochodów (nauczka – nie płacić za pożyczony samochód kartą wirtualną). Na szczęście wszyscy są tu nastawieni na turystów i przy dodatkowej opłacie dostaliśmy kluczyki do (jak się później okazało sportowo-terenowej) Fiesty. Na auto zdecydowaliśmy się, by po prostu więcej zobaczyć. Fakt – Malta jest świetnie skomunikowana, ale jesteśmy tu w najważniejsze dla miejscowych święta, więc na komunikacji nie chcieliśmy polegać.
Trzy Miasta
Nocleg – przez AirBnB w Bormli. Bardzo przyjemne mieszkanie z widokiem na uroczy placyk. Rzuciliśmy torby i w miasto. A dokładniej jedno z trzech miast, bo dookoła głównej zatoki leży ich kilka. Na wschodniej stronie Vittoriosa, na zachodnim półwyspie – Senglea (Isla) i Bormla łącząca je (Three Cities), każde ze swoim małym portem, kościołem (lub kilkoma), fortem, murami, bramą wjazdową i lokalną społecznością. Zacumowane w przystaniach jachty, łódki i łódeczki odbijają się w turkusowej wodzie, a białe mury okolicznych budynków tworzą linię oddzielającą morze od nieba. Nielicząc silnego wiatru – pogoda nam dopisała.
Vittoriosa to najładniejsze i najciekawsze z Trzech Miast. Nie wiedzieć czemu sprawia wrażenie bardziej zadbanego, malowniczego i ze swoistym charakterem. Zaskakuje malutkimi smaczkami i szczegółami, jak choćby kolorowe numery domów czy barwne tabliczki z nazwiskami.
Ozdoby domów mieszkańców Vittoriosy
Valetta
Po drugiej stronie zatoki na szczycie klifu leży zbudowana przez Kawalerów Maltańskich (zakon joannitów) Valetta – ufortyfikowana stolica i pierwsze w Europie miasto zaplanowane i zbudowane od zera (XVIw.). Ogromne mury i fortyfikacje sporo mówią o jej twórcach – kunszt religijny u joannitów szedł w parze ze sztuką wojenną. Przed murami i fosą, nieco niżej na skałach leży Floriana – przedmieście twierdzy. Tu dostaliśmy się już autem i tu spędziliśmy całe popołudnie i wieczór szwendając się po ciasnych i pustych uliczkach.
Przewodnik przywiódł nas też do skromnej restauracji serwującej lokalne specjały – będąc na Malcie trzeba spróbować królika (fanek) i ryb. Królika uduszono z warzywami w korzennym sosie i miodzie. Ryba – ze szparagami i fasolką. Pycha. Obsługa w postaci przemiłego właściciela z kręconymi włosami do ramion i w lenonkach dopełniała uroku miejsca.
Na Malcie daje się odczuć zaangażowanie w pomoc innym. Nikt tu nie zostawi turysty z błahą wskazówką, jak iść. Raczej weźmie za rękę i zaprowadzi upewniwszy się, że przybysz na pewno nie zginie – nas pytających raz o adres odprowadzono pod same drzwi. Uprzejmi, mili i uśmiechnięci, skorzy do rozmowy (wszyscy perfekcyjnie mówią po angielsku). I dowcipni. Miło się tu znaleźć.
Atmosfera przedświąteczna też daje się tu odczuć na każdym kroku. Wiszące wszędzie krzyże, wystawy figur świętych, ołtarzyki w oknach i udekorowane balkony mówią jednoznacznie, że Wielkanoc tuż tuż. Z drugiej strony większość miejsc, restauracji czy knajpeczek jest pozamykana i widać, że wszyscy czekają już z utęsknieniem na tłum turystów i zarobek. Wiele domów i mieszkań stoi też całkiem pustych, pokazując że mieszkańcy szukają szczęścia z dala od rodzimej wyspy.
Auto na Malcie
Na wzmiankę zasługuje fakt, jak po Malcie jeździ się autem…. ciężko… Bo kierownica po prawej stronie a wszyscy na domiar złego jeżdżą po lewej i trzeba się do tego przystosować i o tym pamiętać (na rondach zwłaszcza). Skrzynia biegów manualna działa jak ta normalna – biegi niskie mamy po lewej, nie przy nodze, a machać trzeba do tego lewą ręką. No i uliczki do najszerszych nie należą. Większość została wytyczona pod konia i ew drugiego konia, w niektórych przypadkach – pod wóz. Tubylcy jeżdżą bez świateł, stają za zakrętem a o kierunkowskazach to chyba nawet na kursach nie mówią. Za to wszyscy są na drodze uprzejmi, nawet się wpuszczają, machają czule rękami i pozdrawiają klaksonem, jak na południowców przystało.
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.