Andaluzja i białe miasteczka – road trip od Rondy po Casares
Wysokie i strome wzgórza Andaluzji upstrzone są małymi, białymi miasteczkami i hacjendami. Z oddali, wtopione w szarozielone zbocza, osady wyglądają wręcz bajkowo. Często to raptem kilkadziesiąt domostw skupionych dookoła kościoła lub zawieszonego na skale zamku. Lub tego, co z zamku zostało po wojnach z Maurami. Zanim jednak zapniemy pasy, by ruszyć na górskie drogi spojrzeć musimy w dół, z najpiękniejszego mostu w Hiszpanii. Tak, Ronda to nasz punkt startowy wycieczki.
Ronda i Puente Nuevo
Widok w dół przepaści z XVIII-wiecznego mostu jest niezapomniany. Stoimy na trójprzęsłowej konstrukcji zawieszonej 130 metrów nad wąwozem Tagu. Gdzieś tam w dole płynie mała rzeczka Guadalvin, która rozcięła płaski szczyt niczym klin. Most Puente Novuevo, niegdyś więzienie, dziś główna wizytówka miasta łączy dwie dzielnice Rondy.
Południowa, zbudowana jeszcze przez Maurów na wierzchołku góry, dzielnica to La Ciudad. Labirynt małych uliczek i kilka fantazyjnych kamienic, które w piwnicach i fundamentach przechowują pamięć o panowaniu arabskich władców. Z tej części miasta można też zejść w dół na tarasy widokowe, z których roztacza się jeden z lepszych widoków na most i żółte klify.
Centrum La Ciudad to malowniczy i chyba najbardziej magiczny plac w Rondzie – Plaza Duquesa de Parcent. Tu w cieniu bujnych drzew i przy leniwym dźwięku fontanny można na chwilę przystanąć. Wasze oczy na pewno przyciągnie dawny, mauretański pałac i stojący na drugim rogu kościół – mniej ozdobny, lecz niemożliwy do pominięcia.
Nowa część miasta, znacznie większa i mniej romantyczna, to Mercadillo. Zaczyna się po północnej stronie mostu i uosabia sobą wszystko to, co nastąpiło w Hiszpanii po rekonkwiście. Osią jest arena, Plaza de Toros, która dała początek corridzie i torreadorom. To najstarsza hiszpańska arena na ławach, w której Hemingway i Orson Wells rozkoszowali się triumfami ludzkości nad dzikością byków.
Dziś jednak na corridę nie ma miejsca. Ucinamy więc sobie spacer przez paseo, bulwary, rozciągające się wzdłuż klifu, z których roztacza się malowniczy widok na skąpaną w słońcu dolinę. Na chwilę zapuszczamy się jeszcze wgłąb, w poszukiwaniu jakiejś przekąski, ale dziś obejść się musimy ze smakiem. Jest godzina 13:00 Wielkiej Niedzieli i Hiszpanie jedzą dziś już tylko ciastka i lody. No cóż… poszukamy gdzie indziej, i tak nie jest zbyt uroczo.
Rondę opuszczamy przez przedmieście San Francisco, pozwalając sobie na jeszcze jeden rzut oka na most. Uwaga – czymś innym niż nasze krótkie i terenowe Polo nie radzimy wjeżdżać w ulice Molinos.
Przez wzgórza Andaluzji
Drogą A-369 do Gaucin
Wybór drogi do Gaucin na pierwszy rzut oka wydawać się może tym samym, co rzut monetą. Opcje są dwie, tej samej długości: A-369 i MA-8401. Stawiamy na pierwszą, gdyż wydaje się, iż przez większą część biegnie szczytami. Druga, póki co pozostaje dla nas niewiadomą. Możemy tylko zaryzykować stwierdzenie, że z A-369 trafiliśmy wybornie!
Trafiamy na szeroką, nową szosę, która biegnie szczytami wzgórz. To z prawej, to z lewej rozpieszczając oko fantastycznymi widokami. Ruchu nie ma praktycznie wcale (Hiszpanie prawdopodobnie nie mogą się już ruszać po zjedzeniu wszystkich dostępnych lodów), więc nikomu nie przeszkadza, iż co kilometr robimy postój na zdjęcia. A do tego jest tu chyba z tuzin punktów widokowych – każdy godny uwagi. Zabierzcie teleobiektyw – przyda się!
Kolejne miasteczka: Atajate, Benadalid, Benalauría, Algatocín aż proszą się o to, by poświęcić im przynajmniej godzinę. Aż szkoda, że goni nas czas i chylące się ku horyzontowi słońce.
Odcinek od Rondy do Gaucin ma 36 km. I po niezliczonej ilości ochów i achów docieramy do rogatek miasteczka i jesteśmy wręcz pewni, że to jedna z najładniejszych dróg widokowych, jakie przebyliśmy. Oj, wrócimy tu.
W samym Gaucin właśnie zakończyła się procesja i świętowanie. Miasteczko wydaje się opustoszałe, więc nie zatrzymujemy się na dłużej. Choć ruiny warowni Castillo del Águila wydają się kusić obietnicą pięknych widoków na pobliskie pasmo Sierra Crestellina.
Zachód słońca i Casares na deser
Gdy w lusterku gasną ostatnie promienie słońca docieramy do Casares – chyba najbardziej malowniczego z miasteczek. By zrobić kilka zdjęć różowym od słońca murom domów decydujemy się wdrapać na pobliską skałę. Szybkimi i skromnymi zakupami w ostatnim czynnym sklepiku w całej Hiszpanii kończymy tę krótką przygodę z Andaluzją. Pstryk, Casares o zmroku i Adiós!
Na koniec mapka
Do Andaluzji na pewno wrócimy. Mamy tu rachunki do wyrównania, zwłaszcza z Alhambrą!
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.
10 komentarzy
Jejku jakie piękne zdjęcia ! Właśnie chciałabym rzucić wszystko i wybrać się do Andaluzji, by zobaczyć taki zachód słońca. Urocze są te miasteczka, to musiało byc cudowne uczucie przechadzać się tymi uliczkami…
Pozdrawiam!
Kocham Andaluzję… Piękne zdjęcia i wreszcie (kurczę!) blog, który mnie przyciąga.
jejeuuuuu ale tam pięknie :))) !!!
Świetne zdjęcia, bardzo naturalne! Od razu się chce tam być:) Nie wiem czemu z takimi widokami bardziej kojarzyły mi się raczej Włochy, a nie Hiszpania.
nigdy nie byłam w Hiszpanii, i jest to jedno z państw, do którego zupełnie mnie nie ciągnie. pewnie się kiedyś wybiorę, ale dopiero po zaliczeniu innych priorytetów :)
Ah kocham Andaluzję. A pod tym słynnym mostem w Rondzie rozstawiliśmy sobie namiot :D Mina fotografujących Azjatów bezcenna :D
Ps. Super zdjęcia :)
Ja mieszkałam 3 miesiące w Jaen i najdalej na południe byłam w miejscowości Nerja, przypomniałaś mi jak piękna jest Andaluzja i jak wiele pięknych miejsc jeszcze nie zobaczyłam.
Pięknie tam jest <3
Trasa i zdjęcia bajeczne! Chętnie bym tam zagościł na kilka dni ;)
Ale pięknie… Cudowny zachód słońca!
Piękne zdjęcia, dokładnie o takie pokazanie Andaluzji mi chodziło!