Binntal i poszukiwania minerałów, czyli w dolinie ukrytych skarbów
Mówi się, że to nie my znajdujemy kryształ górski, lecz to on wybiera nas. Ciekawa perspektywa – bycie zdanym na widzimisię głazu, czyż nie? Kapryśnym kamieniom można jednak lekko dopomóc w wybieraniu nowego właściciela i udać się w góry, gdzie szczęście zarówno kryształom, jak i poszukiwaczom nieco bardziej sprzyja. A w Szwajcarii, i chyba w całej Europie, nie ma lepszego miejsca na szukanie minerałów niż dolina Binntal. Ruszamy więc na wycieczkę w Alpy Walijskie w poszukiwaniu skarbów ziemi.
Binntal jest trudno dostępną doliną na południu Szwajcarii, w okolicy Fiesch. Wiedzie do niej wąska i kręta droga na półtorej samochodu i długi, niewiele szerszy tunel. Zastąpiła ona 60 lat temu starą, krętą i niebezpieczną – dziś szlak, którym dziś można się przespacerować – nad przepaścią głębokiego wąwozu Twingi Schlucht.
Na pozór Binntal nie odróżnia się od innych dolin alpejskich. Ot – takie miejsce na końcu świata, gdzie wrony pętlę mają. Dookoła polany, lasy i strzeliste, srogie góry. Jedno malutkie miasteczko, czy też wioska nad potokiem – Binn, ze starym mostem i może 40 domami. Urokliwa, ale nieszczególnie wyróżniająca się od setek wiosek w Alpach.


Binn
Za Binn nie ma wiele więcej. 2.5 km dalej droga kończy się na malutkiej, starej osadzie z drewnianymi domami i spichlerzami – Fäld. Ot, czas o tym miejscu zapomniał. Bóg, czy diabeł pewnie też. Życie tu toczy się w rytmie mijających pór roku, dookoła pastwisk, krów, nielicznych turystów i…. minerałów.
Gdyby nie właśnie te minerały, to o Binntal dalej nikt by za bardzo nie słyszał. A i zapewne tunel by nawet nie powstał. Ale…
Binntal to punkt szczególny na mapach geologicznych świata. Marzenie niejednego geologa, prawdziwa Mekka poszukiwaczy minerałów i magnes dla każdego entuzjasty i amatora kryształów, kamieni i kolorowych, miniaturowych skarbów. Tak, dolina jest unikatowa na skalę światową. I to nie z powodu walorów krajobrazowych (choć te są naprawdę cenne), lecz tego, co kryje się pod trawą, ziemią i skałami – minerałów.
Binntal słynie z minerałów. I są to nie tylko różne w formach i rozmiarach kryształy kwarcu górskiego czy kwarcu dymnego. Do dziś znaleziono tu około 300 rodzajów minerałów przybierających fantastyczne kształty i formy. A aż 150 z nich znaleziono w małej kopalni Lengenbach. Co prawda nie wydobywa się tu ogromnych ametystów czy wielkich kryształów (tych należy szukać wyżej, na skalistych zboczach otaczających dolinę), lecz malutkie, mikroskopijne odmiany. 150 rodzajów to bardzo dużo jak na jedno miejsce, ale pikanterii dodaje fakt, że 40 z nich odkryto tu po raz pierwszy i nie znaleziono ich póki co nigdzie indziej na świecie.
Tu, w odsłoniętej skale kruchego i białego jak mąka dolomitu, można znaleźć ogromne ilości pirytu (złoto głupców) i małe drobiny czerwonego realgaru. Oprócz nich, przez okres formowania się alp, ciśnienie i temperatura poddała minerały rudy żelaza, ołowiu i cynku przeróżnym transformacjom tworząc cenne i unikatowe formy.
Sama geologia parku i doliny jest też nietypowa. Warstwy tworzące okolicę to biały marmur dolomitowy, łupki czy zielone żyły serpentynitu. Gdy tylko wyjdzie się ponad linię drzew, różne barwy i formacje skał można dostrzec gołym okiem. Chodźmy więc wyżej!

Gdzie zatem szukać tych minerałów?!
No tak, pitu pitu, ale gdzie to mięso… tzn. gdzie te kamienie? Miejsc w Binntal jest kilka, lecz niestety – złotego środka i przepisu na znalezienie cennych okazów nie ma. Szukanie to kwestia wiedzy i doświadczenia (oba – na pewno nie w naszym przypadku!) lub szczęścia (hmmm… spróbujemy). Na stronie parku jest jednak dostępna mapka, która pozwala troszkę ten kaprawy los nieco przypudrować i przycisnąć do muru, by nie wracać z pustymi rękami!
Kopalnia Lengenbach, czyli z młotkiem i dłutem: do dzieła!
Wspomniana kopalnia to najlepsze miejsce na start. Oczywiście nie wejdziecie do samej kopalni – ta jest niezbyt spektakularna i, co tu dużo mówić, otoczona płotem. Jednak pozostałości z tego, co z kopalni się wydobywa, trafia na hałdę przed nią. A pośród białego gruzu dolomitu powiem krótko – hulaj duszo, piekła nie ma!
Wystarczy chwilkę poprzerzucać kamyczki i kamienie by trafić na żyłki pirytu. Trochę więcej uwagi i kilka uderzeń młotka… a przy akompaniamencie szczęścia traficie na czerwony realgar. Trochę więcej cierpliwości… i trafi się coś małego i jaskrawo-żółtego.

Kopalnia jest wyjątkowo łatwo dostępna – 15-20 min spaceru, lekko pod górkę, wzdłuż potoku za Fäld. Ciężko ją przeoczyć, gdyż tłumnie oblegają ją i starsi, i młodsi poszukiwacze. Pamiętajcie – młotek obowiązkowy! Jeśli nie ma za dużo urobku na hałdzie, 100 m w górę drogi znajdziecie całą ścianę białego dolomitu, czekającą na poszukiwaczy.
Kilka zdjęć makro znalezionych tam przez nas minerałów.

Sfaleryt



Piryt – złoty, Wallisite – czarny, Realgar – czerwony, Orpiment – żółty
Prawdopodobnie ;-)
Turbealp
Na poszukiwanie kryształów górskich trzeba się jednak wybrać znacznie wyżej. I tu niestety czar nieco pryska. Musicie wiedzieć, że większość tych pięknych okazów, jakie zobaczyć można na zdjęciach, nigdy nie leżało ot tak, na skale czy w trawie. Szuka się ich wysoko w górach, w szczelinach skalnych. I nierzadko towarzyszy temu kopanie, grzebanie w ziemi oraz walenie kilofem. No i oczywiście trzeba wiedzieć, gdzie pójść.
Mając w ręku wyjątkowo niedokładną (i chyba złośliwie kiepsko zrobioną) mapę geologiczną parku (link do mapy – PDF po niemiecku) wybieramy się naiwnie do punktu oznaczonego numerem 4 – Turbe.
Długi i niestety przez większość czasu nudny hike z Fäld przez Eggerbode i Schinerewyssi (oznaczanego na drogowskazach jako Wyssi – Hahaha!) daje nam wybitnie w kość. Zwłaszcza że temperatura oscyluje wokół 27ºC, a od przeszło godziny idziemy w pełnym słońcu, bez krztyny cienia. Szutrowa droga ciągnie się niemiłosiernie i bezlitośnie zabija całą przyjemność górskiej wędrówki. Dopiero za Wyssi i farmą, ścieżka robi się ciekawsza.

Im bliżej doliny Turbe, tym krajobraz przybiera na uroku. Szlak przechodzi w wąską ścieżkę, by potem, za źródłem wody urywać się całkowicie. Od tego miejsca, zdani jesteśmy na własny nos i niewiedzę. Spójrzmy prawdzie w oczy: o szukaniu minerałów wiemy chyba tyle, co o silnikach rakietowych. Albo nawet mniej, gdyż te drugie chociaż na filmach się widziało! Ale co tam! Naiwnie i uparcie idziemy wyżej!
Jakieś wydeptane fragmenty ścieżki prowadzące “O! chyba do góry” udaje nam się znaleźć. Więc, o… chyba do góry. Robi się oczywiście stromiej i nogi trzeba coraz wyżej podnosić. A minerałów jak nie było, tak nie ma!


Po około 20 min dochodzimy w końcu na wielkie rumowisko skalne, gdzieś mniej więcej na wysokość 2700 m n.p.m. Mówimy Basta!… Jak nie tu, to już nigdzie. Asi oczy się świecą, wzrokiem skanuje kamienie, powoli i uważnie rozgląda się na boki. Krok za krokiem, to w prawo to w lewo.
Ja po kwadransie zaczynam się nudzić. Asia w tym czasie nazbierała już chyba kilogram ciekawych okazów. Szczęścia w tym trochę miała: ładny odprysk skalny z małymi kryształami górskimi (2-10mm) i piękny okaz wtopionego w skałę granatu (6mm). No dobra, 45 min wystarczy. Trzeba wszak jeszcze wrócić!



Schodzić jest zawsze gorzej niż wchodzić! Zwłaszcza, gdy w pamięci nie utkwiło, którędy się przyszło. No cóż… chwile błądzimy, kluczymy… i jakoś trafiamy na wydeptane w trawie ślady.
Szlakiem przez Wyssi nie chcemy ponownie iść. Zamiast niego, odbijamy ostro w dół doliny i schodzimy ścieżkę obok potoku Turbewasser. Jest to o niebo przyjemniejsza trasa, biegnąca najpierw przez pastwiska a dalej przez wąski wąwóz – ot dziko, zielono, spokojnie.
Wycieczka zajęła nam ponad 9h, ze startem na kempingu. W tym czasie przeszliśmy 24 km i pokonaliśmy wysokość 1200m. Kto by powiedział, że minerały będą wymagały takiego poświęcenia?!




Fäldbach
Dolina Fäldbach leży na północ od Fäld. By do niej dotrzeć trzeba również sporo podejść (ponad 1000m), a wycieczka w tą i z powrotem to kolejne, niebagatelne 24 km. Zaczynamy utwierdzać się w przekonaniu, że szukanie minerałów to nie jest niedzielne hobby. Zresztą lekkie też nie, bo do wagi jeszcze…hmmm… dojdziemy ;-)
Hiking zaczynamy ponownie na kempingu. I podobnie jak poprzednio, mijamy Fäld, by zaraz za nim wejść w las. Tym razem szlak jest znacznie przyjemniejszy. Może i jest stromiej, ale wędrówka w cieniu drzew, po ścieżce wijącej się między sosnami a kępami trawy w niczym nie przypomina monotonnej szutrówki z poprzedniej wyprawy.




Za lasem, pokonawszy wysokość około 850 m, wchodzimy w głęboką dolinę – tu zaczyna się Fäldbach. Po prawej mamy strome zbocza poszarpanych skał a po lewej niemalże gładkie stoki litej skały, z której tu i ówdzie wystają białe żyły marmuru. Jakieś 40 m poniżej ścieżki wije się głośny strumień. Jest uroczo!
Gdy wąska i groźna dolina przechodzi w rozległą i porośniętą trawami łąkę, wiemy, że jesteśmy na miejscu. Tu gołym okiem widać genialną różnorodność warstw skalnych. Wyraźnie odcinające się barwą i kształtem linie ciągną się wzdłuż całej doliny.
Minerałów chcemy poszukać jednak trochę wyżej. Schodzimy więc ze szlaku i ruszamy w górę strumienia.
Gdzieniegdzie widać ślady po próbach wydobycia czegoś z głębi ziemi. To rozrzucona trawa, to świeżo rozkopana szczelina. Czy ktoś coś tu znalazł? Nie wiemy… Nie licząc małego młotka i dłuta, nie mamy narzędzi do kopania czy dłubania w ziemi. Musimy zdać się na los i próbę znalezienia czegoś bardziej “na wierzchu”. Na szczęście jest gdzie szukać.
W jednej szczelinie między skałami udaje się dostrzec malutkie kryształki, a w innej czarne bryłki – to prawdopodobnie Cafarsite (en). Trochę wyżej znajdujemy luźno leżące odłamki pełne kalcytu. By wejść wyżej, ponad wodospad, nie mamy już jednak czasu, ani siły. Do tego zaczyna doskwierać nam głód. Zadowalamy się tym, co mamy w plecakach i schodzimy.






W drodze powrotnej odbijamy na chwilę ze szlaku, by zamoczyć nogi w strumieniu i pstryknąć kilka fotek. A tam, pośród kamieni, znajduję sporych rozmiarów odprysk kryształu górskiego! Ach… jednak to całe łażenie nie poszło na marne! Do Fäld schodzimy szeroko uśmiechnięci!
A co udało się jeszcze znaleźć, poniżej na zdjęciach:







Binntal to nie tylko minerały!
Jeśli nie szukacie minerałów, to Binntal ciągle ma sporo do zaoferowania – przyjemne trasy spacerowe w lasach czy miejsca przy górskich potokach. Drogi szutrowe biegną tu wysoko w góry, więc też można uciąć sobie spacer z wózkiem lub zabrać na wycieczkę rodziców. Przede wszystkim – jest tu spokojnie i cicho. A poza tym, bardzo malowniczo!
Fäld
Fäld zasługuje na chociaż troszkę szerszą wzmiankę i parę słów poświęconych tylko temu skromnemu, acz nad wyraz uroczemu miejscu.
Całą osadę tworzy może z 25 budynków. Choć może słowo “budynek” jest tu dość dużą ekstrawagancją. Tradycyjna, walijska architektura to konstrukcje z drewna na kamiennych fundamentach. Stawi się tak domy od lat i na lata. A o niektórych belach tworzących domy i spichlerze można śmiało powiedzieć, że pamiętają co najmniej XIX wiek. Jedyna, w pełni murowana konstrukcja, to oczywiście kościół. No dobra – kapliczka.
Fäld na szyldzie wiszącym między kwiatami reklamuje się jako “najładniejszy spośród małych, wiejskich placyków”. I chyba coś jest na rzeczy, bo czujemy się tu po prostu wspaniale.




W samym “centrum” wioski działa gospoda – Bärgkristall (strona www, oferują też noclegi z wyżywieniem!) serwująca proste, lecz wyśmienite dania. I tak, za każdym razem po hikingu tu zaglądamy, by zabić głód czymś smakowitym. Tym razem dostajemy dobre mięso z grilla i świetnie przyrządzoną pierś z kurczaka. Wszystko w akompaniamencie świeżej sałatki oraz domowej roboty ciasta. Obsługa, ku naszemu zaskoczeniu, mówi po angielsku i czuwa, by każdy wyszedł stąd zadowolony. Z naszej strony należy się wielki ukłon dla kuchni, która dwa razy obsługiwała nas na końcówce zmiany! Nie raz tu jeszcze wrócimy!
Tak, Fäld to nasza mała Idylla na krańcu świata.
Ernen
Jadąc do Binntal nie macie wyboru – przez Ernen musicie przejechać. Warto zaparkować auto na chwilę i przejść się po tym malowniczym miasteczku. Zwróćcie uwagę na malowidła na elewacjach oraz przejdźcie się między domami, by znaleźć kilka drobnych i gustownych smaczków.
Samo Ernen nosi metkę “muzycznej wioski”. Za sprawą bardzo bogatego repertuaru i dosłownie wypchanego koncertami kalendarza, takie miano jest uzasadnione. A poza tym, jest to całkiem fajna baza wypadowa!





Binntal praktycznie
Dojazd
- Można tu dotrzeć samochodem, choć droga wymaga cierpliwości. Pamiętajcie, że na drogach pocztowych (znak żółtego rogu na niebieskim tle) to żółty autobus ma bezwzględne pierwszeństwo, nie Wy.
- Parking w Fäld nie jest najtańszy i często zapchany. Warto być wcześniej niż później. Na parkomacie (sprytne urządzenie!) trzeba wybrać najpierw pochodzenie (EU/inne/reszta Szwajcarii) i podać numery auta – taki trick, byście mogli zapłacić za parking. Drobne się przydadzą ;-)
- A żółty autobus tu odjeżdża ze stacji w Fiesch: 652 do Binn i 653 z Binn w górę przez Fäld do Brunnenbiel. Sprawdźcie zawczasu rozkład, bo 653 nie kursuje zbyt często.
Park przyrodniczy Binntal i minerały
- Bardzo dużo informacji znajdziecie na stronie parku – tutaj
- Mapa z lokalizacjami minerałów (wiem, nie jest najlepsza) pod tym linkiem… niestety po niemiecku.
- Inna mapy z lokalizacjami na mindat.org
- W Fäld jest muzeum minerałów oraz ekspozycja przy parkingu z pokaźnymi eksponatami!
Gdzie spać, czyli noclegi
- No tu nie ma lekko – na Booking.com jest raptem kilka hoteli w okolicy. Ernen i Fiesch oferują znacznie więcej miejsc.
- Airbnb przychodzi z pomocą, ale skromną.
- Są tu dwa kempingi – jeden przed Fäld (wymaga cierpliwości, zwłaszcza ze względu na godziny otwarcia recepcji: 8:30-9:30 i 17:00-18:00), drugi w Fiesch.
- Sklep – w Binn jest Volg, to wszystko w okolicy ;-)
Gdzie można znaleźć minerały w Binntal:
- Kopalnia Lengenbach nad Fäld
- Turbe za Schinerewyssi
- Dolina Fäldbach na północ od Fäld
- Strefa modrzewi na południe od rzeki Binny, na wysokości Burnnebiel, za Fäld – nie byliśmy jeszcze
- Tälli, pod Ofenhorn – raczej wysoko – nie byliśmy jeszcze
- Blausee – też do odwiedzenia
- Helsenhorn, Ritterpass, Mättital – na południe od Binn, raczej wysoko – też do odwiedzenia
A jeśli Wy macie jakieś „sprawdzone miejsca” – napiszcie do nas!
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.