Pelješac, czyli ostrygi, windsurfing i stary mur
Ci, którzy wybrali na wakacje Półwysep Peljesac (wł. Sabbioncello) wybrali dobrze. Nawet bardzo. Tu woda jest czystsza a klimat łagodniejszy. Tu hoduje się ostrygi, tu są piękne zachody słońca i tu można popływać na windsurfingu. A i wina czerwone lepsze niż gdzie indziej. Ale po kolei…
Peljesac to ten dziwny kawałek lądu, który ogląda się jadąc do Dubrovnika. Z auta po prawej stronie widzimy najpierw chyba-jakąś-kolejną-wyspę. Potem wody robi się coraz mniej, pojawia się coś dziwnego, jakieś beczki w zatoce i jest skrzyżowanie. Większość jedzie prosto – na Dubrovnik. Ci, którzy skręcają w prawo, wiedzą, co robią.
Mali Ston
Pierwszą osadą, czy miasteczkiem, na jakie trafia się na półwyspie to Mali Ston. Charakterystyczny głównie z powodu muru, który kiedyś tu ktoś postawił, pewnie po coś ważnego. Ot niepozorna mała wioska rybacka z „morzem” w zatoce.
Wspominany mur który ciągnie się od małego Mali Ston do jego większego bliźniaka Stonu powstał w 1333r. gdy rozrastający się Dubrovnik (wtedy Ragusa) kupił oba miasta i zabezpieczyła je właśnie wysokim obwarowaniem. Co ciekawe mur przetrwał niejedną wojnę i trzęsienie ziemi, gdy wszystko dookoła trawił czas.
Mali Ston ma jednak coś ważniejszego do zaoferowania niż mur. Te dziwne beczki, które poniektórych zaintrygowały służą do hodowli ostryg. A ostrygi ze Stonu są najlepsze w tej części Europy. Więc nie zastanawiając się długo zjeżdżamy do miasteczka i po szybkiej przechadzce dokoła miasta lądujemy w przydrożnej małej knajpce sprzedającej właśnie ostrygi. I tylko ostrygi.
Ceny – jak to z ostrygami – zależą od rozmiaru. My wzięliśmy kilka małych, średnich i po jednej dużej. Do tego oczywiście cytryna i lokalne, białe wino (kto mógł).
Kilka sprawnych ruchów noża i ostrygi lądują na talerzu przed nami. Serwująca je dziewczyna otwiera je od lat z godną pozazdroszczenia wprawą. Kto otwierał ostrygę po raz pierwszy wie, że trzeba z małżem stoczyć ostry bój (lub wiedzieć, jak go podejść sprytnie). A ostrygi…? No cóż… Wyśmienite!
Hodilje – na obiad do Seosko
Za Małym Stonem jest jeszcze mniejsza rybacka osada – Hodilje. Absolutnie niepozorna i absolutnie niegodna odwiedzenia… no może poza jedną kwestią. Absolutnie malowniczą i wyśmienitą knajpą położoną nad samą zatoką. Tu w cieniu słomianego dachu, rozkoszowaliśmy się widokiem, winem, pieczoną doradą i ogromnym półmiskiem muli i małż.
Seosko domacinstvo Ficovic, Hodilje, to miejsce, gdzie trzeba wpaść nawet na drobną przekąskę. Kelner przejęty każdym gościem, porcje przyzwoite i pyszne. To był chyba najsmaczniejszy obiad zjedzony w Chorwacji.
Orebić i Kuciste
Najedzeni docieramy do Orebicia – typowego turystycznego miasteczka z deptakiem dla rodzin z dziećmi, małą plażą (częściowo w cieniu!). Tu z polem namiotowym jest krucho, więc przemieszamy się dalej. W Kuciste są dwa pola namiotowe – duże i małe. Oba z dostępem do plaży (rzut kamieniem wręcz). Wybieramy to mniejsze – jest bardziej kameralne a właściciel, lekarz, wydaje się bardzo przyjemną osobą.
Jest już późno, więc po rozbiciu namiotu zostaje jeszcze chwilka na zachód słońca i widok na rozświetloną, wieczorną Korculę.
Zachód słońca w Kuciste
Jeden dzień chcemy poświęcić na plażowanie i chilloucik z książką (przewodnikiem) w ręku. Pogoda jest akurat w sam raz dla nas, amatorów plażowania – pochmurno! Widok przyjemny – na wodzie szaleją windsurferzy na tle średniowiecznej Korculi i statków, a malownicze chmury zachęcają do zabaw z obiektywem i filtrami. A gdy się to znudzi – nawet i do wody wejdziemy!
Kto powiedział, że jedzenie kempingowe to konserwy?! Campi-gaz, garnek i odrobina inwecji i… mięsko w sosie pomidorowym z lokalnymi ziołami i parmezanem. I trochę wina w kubeczkach.
Korcula
Tu odpoczęliśmy. Było smacznie, cicho i niegorąco. Na Korculę nie udało nam się zebrać, wyjątkowo plaża wzięła górę. Ale następny będzie Dubrovnik, więc odkupimy stratę!
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.