Urokiem i zarazem fatum wschodów słońca w górach jest to, że nigdy do końca nie wiadomo, co zastaniemy o świcie. Zachód słońca jest do przewidzenia – idąc w górę, możemy przewidzieć zmiany pogody czy pozycję słońca. Wschód natomiast, nawet z dokładną prognozą, często okazuje się niespodzianką. Przykrą lub miłą. Tym razem szczęście mi dopisało, bo sobotni poranek na najwyższym szczycie
Baszta (Bastei) góruje 40m nad serpentyną leniwie płynącej Łaby. Most oparty o pionowe, skalne kolumny wydaje się być czymś z bajki, nierealną konstrukcją unoszącą się to nad morzem drzew to nad mgłami. A jednak można przez niego przejść, a każdy krok to rozkosz pięknych widoków.