Folgefonna – białe serce norweskiego Hordaland
W lodowcach jest coś magicznego i pociągającego. Te białe czapy ciągnące się kilometrami. Archaiczny oddech minionej epoki lodu. Wywieszone z paszczy skał, błękitne jęzory. Krainy lodu kurczą się, topnieją, znikają. A mimo to drzemie w nich resztka siły kruszącej skały i przytłaczający swoim ogromem majestat. Nie sposób przejść obojętnie obok tej chylącej się ku zagładzie krainy. Jej kres wyznaczają już nie wieki, lecz dekady. Zabieramy naszą wycieczkę na lodowiec Folgefonna, leżący w sercu regionu Hardanger w norweskim Hordaland, by zobaczyć z bliska to, co ukształtowało krajobraz Norwegii.
Garstka faktów na początek
Folgefonna składa się z trzech lodowych czap, które łącznie zajmują 207 km2. Najwyższy punkt liczy sobie ponad 1650 m n.p.m a grubość pokrywy sięga 400 m. Południowa część objęta jest od 2005 roku ochroną przez utworzony tu Park Narodowy Folgefonna (www.folgefonna.info). Obszar skuty lodem to trzeci co do wielkości lodowiec w Norwegii.
Folgefonna to też duża atrakcja turystyczna. Na śmiałków czeka tu wspinaczka w lodzie, wycieczki w rakach do lodowych jaskiń czy kajaki pod spływającym do jeziora językiem. A czynny cały rok wyciąg narciarski i trasy biegowe mogą być interesującym urozmaiceniem pobytu. O trekkingu, szlakach i zapuszczaniu się w góry wspominać nie trzeba. Tego w całej Norwegii jest pod dostatkiem.
Mówiąc szczerze – klęska urodzaju. Szacowanie sił, zamiarów i czasu sprowadza nas szybko na ziemię. Tym razem ekstremalne wyprawy zostawiamy w sferze marzeń i za białego olbrzyma bierzemy się bardziej od turystycznej strony.
Zaczynamy od wierzchołka góry, no bo jak tu inaczej zabrać się za wielki deser lodowy.
Jondal i Folgefonna Glacier Ski Resort
Mapy Google dopiero przy bardzo dużej zaciekłości w powiększaniu zarysują tę małą białą wstążkę wijącą się między jeziorami biegnącą do granicy lodu. Jeśli szukacie alternatywy dla „Drogi Śnieżnej” gdzieś bliżej Bergen to dobrze trafiliście.
W Jondal skręcamy w Fv105, podążając za znakami i strzałkami mówiącymi „Folgefonna tędy”. Z drogi publicznej trafiamy na odcinek płatny. 100 NOK na bramce to niemały wydatek. Uff można płacić kartą. Teraz droga wiedzie raz w górę, raz w dół między skałami. Im bliżej końca, tym zakręty stają się ostrzejsze, a podjazdy bardziej strome. I jakoś asfalt też z każdym kilometrem staje się węższy.
Po 8 km niemałego wycisku dla silnika i stresu dla kierowcy, wjeżdżamy na parking. Kilka kroków dalej zaczyna się śnieg – swoista granica wiecznej zimy. Na stoku szaleje kilkadziesiąt osób, co biorąc pod uwagę środek lata, stanowi ciekawy widok. Narty to jednak nie nasz cel na dziś. My wybieramy się na krótką przechadzkę po śniegu i skałach, chcąc przyjrzeć się okolicy z bliska.
Teraz znajdujemy się na wysokości 1285 m. Około 400 metrów niżej od szczytu. Od wierzchołka północnej części lodowca dzielą nas około 2 km. Nie jest to dużo, ale bez zimowego obuwia i raków raczej nie mamy szans. Śnieg jest bardzo mokry i letnie buty, nawet te z membraną, nie zostaną suche na długo. Wchodzimy więc trochę wyżej by urządzić małą wojnę na śnieżki.
Niby to tylko trochę śniegu w górach, a jednak robi wrażenie.
Buer, Buerbreen i Buerdalen,czyli bardzo malownicze miejsce
Do leżącej na wschód od lodowca Oddy trafić musi każdy, kto planuje zdobyć Trolltungę. Tu znajduje się kemping, stacja benzynowa i baza hotelowa. Biegnie tędy też główny tranzyt łączący Bergen z południem. Jedna noc – to najczęstszy scenariusz poprzedzający wyprawę na Język Trola. Potem dalej w drogę. Zostajecie dłużej? Świetnie! Dolina Buardalen ma dla Was prawdziwą perełkę, zaledwie 2 km od Oddy.
Osada Buer składa się z jednego gospodarstwa i dwóch mniejszych zabudowań. Niby niewiele… a jednak czerwone ściany bajkowego domku, zielone pastwiska z jakami, strome zbocza czarnych skał i język lodowca tworzą wręcz pocztówkowy pejzaż Norwegii.
Szkoda, że jesteśmy tu tylko na chwilę, bo z Buer wiodą dwa szlaki pod same języki (trudne, mające 3 na 4 stopnie norweskiej skali). Zadowolić się musimy więc tylko uwiecznieniem widoków i głośną obietnicą, że w to miejsce jeszcze wrócimy. Jeśli planujecie wyprawę pod lodowiec, to szlak przechodzący przez most jest dłuższy i bardziej wymagający, ale zaprowadzi Was 100 m nad rozwidlenie języków. Szlak biegnący przez pastwiska to godzinne podejście.
W Buer jest sporej wielkości parking, na który spokojnie można dotrzeć kamperem. Nie ma jednak za wiele miejsca na namiot.
Sundal na przyjemny spacer i męczącą wspinaczkę
Po zachodniej stronie Parku Narodowego Folgefonna, zaraz za wylotem z dziesięciokilometrowego tunelu, znajduje się mała, nieodkryta, letniskowa miejscowość Sundal. Trafiliśmy na nią przeglądając internetowe mapy w poszukiwaniu miejsca na lekki, rodzinny trekking. Naszą uwagę przykuł język lodowca Bondhusbrea oraz jedno zdjęcie absolutnie malowniczego jeziorka Bondusvatnet. Rzut oka do literatury nie obfitował w pomocne wskazówki. W przewodnikach o Sundal nie ma albo nic, albo znaleźć można lakoniczne informacje. Ot, wzmianka o kempingu, przystani oraz subtelna informacja by parkując pozostawić miejsce dla traktorów. Mimo to, prolog w postaci kilku zdjęć i lodowca wydał się na tyle kuszący by sprawdzić, co tu między skałami piszczy.
Sundal faktycznie posiada małą przystań, pole namiotowe, kilka gospodarstw oraz malowniczą, spokojną lokalizację. Informacja o traktorze jest mocno przesadzona – znajduje się tu spory parking z toaletami, a miejsc na auta jest aż nad to. Z parkingu wychodzą też wszystkie szlaki o czterech stopniach trudności.
To perfekcyjne miejsce na spacer z wózkiem lub na prawdziwą, górską przygodę. Przyroda, zieleń i kwiaty w otoczeniu skał, wody i lodu sprawiają, iż na wyciągnięcie ręki mamy wszystko z czego słynie Norwegia. Widoki są fantastyczne – odbijające się w tafli spokojnego jeziora góry oraz niebieski język lodowca to tylko preludium wrażeń. Idąc dalej wzdłuż brzegu trafiamy na dwa wodospady. Mniejszy i większy. Wraz ze wzrostem trudności szlaku robi się coraz ciekawiej. Przeprawa przez drewniany most nad szalejącą wodą dostarcza każdemu małej dawki adrenaliny. Skakanie po kamieniach nad strumieniem?! To znacznie większa dawka. Okolica jest jeszcze nieodkryta, co daje względną ciszę i spokój. Podczas pięciu godzin tu spędzonych spotkaliśmy może z dwadzieścia osób. Im dalej w kierunku lodowca, tym puściej.
Podejście pod lodowiec jest bardziej wymagające. Rodzice Maćka na taki szlak się już nie piszą i wybierają odpoczynek nad wodą. Pozostała trójka w składzie Basia, Asia i Maciek? Oczywiście pod górę! Po błocie, kamieniach, przez las – byle stanąć blisko przed masą lodu. Blisko, lecz bezpiecznie!
Szlaki w Sundal
Zaczynamy na parkingu, jakieś 300 m od głównej drogi. Tu początek mają wszystkie trasy. Trzy pierwsze przechodzą jedna w drugą. Tylko czarna na Fonnabu odbija po około 1,5km w lewo.
Trasa najlżejsza wiedzie szutrową, równą i szeroką drogą do wspomnianego jeziora Bondusvatnet i kończy się perfekcyjnym miejscem na piknik i jeszcze lepszym na biwakowanie. Kamienne stoły, płaski teren, zielona trawka, szum strumienia i spokojna tafla wody.
Nieco trudniejszy odcinek wiedzie wzdłuż zachodniego brzegu jeziora. Tu przekroczyć trzeba strumień, minąć mały a potem duży wodospad i przejść po dwóch drewnianych mostach. Na końcu czeka nas podejście po stromych skałach i zejście na żwirową plażę.
Czerwone szlaki są trzy, pierwszy – na Breidablikk, przecodzący w szlak czarny na Fonnabu. Drugi – nieoznaczony lub zamknięty wiedzie gdzieś po wschodniej stronie wodospadu Pyttaholmen (ten z dwoma mostami) i powinien doprowadzić nas do jeziora położonego wyżej (Fynderdalsvatnet). Niestety, oznaczeń nie wypatrzyliśmy. Trzeci zaczyna się kawałek ponad plażą i wiedzie na rozlewisko pod językiem Bondhusbrea. Z rozlewiska poprowadzona jest stroma ścieżka – słabo oznaczona, z której rozpościera się genialny widok na zalegające bryły lodu i seraki. Weźcie teleobiektyw!
Szlak czarny, najtrudniejszy, to wielogodzinna wyprawa kończąca się w chacie górskiej Fonnabu. Zdjęcia z tej trasy są bardzo kuszące. Ale… innym razem.
Kwestie bezpieczeństwa – pod lodowiec nie podchodzimy, nie próbujemy macać go i lizać. Tym bardziej nie wchodzimy bez przewodnika na język. Lód jest w ciągłym ruchu, kruszy się, przemieszcza. Zdarzają się częste powodzie, gdy pęknięcie uwalnia wodę z podziemnego jeziora. Dodatkowo skały w otoczeniu języka są kruche i ulegają drastycznie szybkiej erozji. Niewiele trzeba, by ogromny głaz oderwać od ściany.
Gdzie język moczy się w jeziorze
Południowa część parku Folgefonny to poszarpany, górzysty teren, gdzie między jeziorami powstały tamy i kompleks elektrowni wodnych. Produkcja prądu wymaga utrzymania i ciągłego nadzoru, stąd w tym surowym krajobrazie poprowadzono krętą, wąską i pełną tuneli drogę, aż do jeziora Insta Mosevatber (zjazd z Fv40 między Dimmelsvik a Matersdalen). To na tym akwenie nim organizowane są wycieczki kajakowe pod język lodowca Møsevatnet.
My niestety nie mamy szczęścia. Gdy dojeżdżamy niemalże do samego końca zaczyna lać, a nad głowami gęstnieją chmury. Do tego ostatnie 300m drogi to stromy podjazd o nachyleniu 20%, który raczej wymaga auta terenowego. A już na pewno suchej nawierzchni. Iść w deszczu nie będziemy, jechać też się nie da. Czekamy jeszcze chwilę na parkingu, mając nadzieję, że się wypada…. po kwadransie dajemy za wygraną. Norweska aura nas pokonała. Choć sama droga i widoki zapierały dech w piersiach (zwłaszcza, gdy trzeba było zawracać nad przepaścią), to niedosyt pozostaje ogromny.
Møsevatnet – ten widok pozostał w sferze marzeń. Przy następnej wizycie i bardziej sprzyjającej pogodzie dotrzemy też tu.
Zdjęcie: Randi Storås, ze strony www.folgefonna.info.
Dookoła Folgefonny – nasze miejsca na mapie
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.
3 komentarze
Osada Buer trafia do mojego must see! Dzięki :)
Zawsze mnie fascynowało to, że w Skandynawii dwa-trzy domki (a jak się okazuje, może to być nawet JEDNO gospodarstwo!) tworzą „osadę”. Idealne miejsca do zamieszkania dla osób, które nie lubią tłoku. :)
Wow .. Ja jestem człowiekiem ciepłolubnym wić obawiam sie, ze tam było by mi zbyt zimno ..Aczkolwiek widoki .. zdjęcia naprawdę fascynują. Wyglądają jak tapety dostępne w telefonach, komputerach. Zazdroszczę, ze mieliście to okazje zobaczyć na żywi dzięki, ze się tym podzieliliscie. To naprawdę miłe, czytać post oprawiony pięknymi zdjęciami.
Pozdrawiam,
Eff :)