Lodowiec Jostedalsbreen, czyli złapać olbrzyma za błękitny język
Na biwak nie mogliśmy znaleźć lepszego miejsca. Na końcu drogi, w dolinie otoczonej przez pionowe ściany liczące bez mała 1400m. Za drzewami słychać głośny potok, a ze szczytów gór tryska kilka wodospadów. Poza naszym wzrokiem, za skalną koroną schowane jest białe pustkowie – lodowiec Jostedalsbreen. A my właśnie szykujemy kolację niemalże u stóp jego języka. Jakby na przekór naturze, chcąc połaskotać zimowego olbrzyma smakiem i zapachem małego garnka curry.
Do Loen
Jadąc w kierunku Loen krajową 5 nie sposób nie ulec pokusie spoglądania na ciemne szczyty w poszukiwaniu tej nienaturalnej bieli. Wywieszony jak u zdyszanego ogara, zmęczony latem język sprawia wrażenie czegoś z innej rzeczywistości. Pierwszy kontakt przynosi niepokojące wrażenie, że patrzymy na umierającą bestię. Zimowy potwór niegdyś gotowy pochłonąć nas dla samej zabawy i uwodzący absolutnym błękitem teraz chowa się w kryjówce za szczytami. Kurcząc się i kuląc ma po prostu dość. Konający powoli olbrzym budzi ciągle respekt i wbrew pozorom jest śmiertelnie niebezpieczny.
Jostedalsbreen to największy lodowiec Europy – powierzchnia to 487km2, jego miąższość miejscami sięga 600m. Lodowiec wypełnia ponad połowę powierzchni Parku Narodowego Jostedalsbreen. Ramiona lodowca tworzą około 50 dolin. My odwiedzimy dwie zlokalizowane w północnej części parku (Kjenndal i Brikdal). Na uwagę zasługuje jeszcze Nigardsbreen, głównie ze względu na wycieczki i spacery po lodowcu organizowane między majem a sierpniem.
Bøyabreen Glacier
Sama droga do Loen to przyjemność. Przemykamy przez zielone doliny pełne wodospadów, by po chwili wdrapać się serpentyną na szczyt, a minuty później znów znaleźć się przy brzegu fiordów.
Byrkjelo
Skei
Kjenndalsbreen
Z miejscowości Loen do miejsca opisywanego we wstępie jest 20km. Te dwie „dyszki” to piękna, wąska i kręta droga ciągnąca się wzdłuż turkusowego jeziora Lvatnet.
Ostatnie 4km to prywatna, szutrowa droga, za którą trzeba zapłacić – ot stoi skrzynka z kopertami i informacja, że wjazd kosztuje 50 koron. I tyle. Dojeżdżamy do pętli, skąd do języka jest około 15 minut lekkiego spaceru. No prawie. 15 minut jest do ostatniego „bezpiecznego punktu”. O tym, że dalej idzie się na własną odpowiedzialność informują znaki. I o tym, że dalej nie powinno się iść też. Jest już ciemno, więc… wrócimy tu jutro. Teraz pora coś zjeść.
Miejsce na nocleg jest wręcz idealne. Drewniane ławeczki, palenisko. Jeden kamper zaparkowany 50m dalej i tylko szum strumienia i wodospadów. Nawet lekka mżawka nas nie odstrasza od delektowania się chwilą i zasłużoną kolacją. Rano byliśmy pod Bergen, a teraz – pod lodowcem. Spanie będzie jednak w aucie – nie bardzo chce nam się rozkładać po ciemku namiot. A i pogoda jest trochę niepewna. W przepakowywaniu bagażnika mamy już niemałą wprawę – 10 minut i sypialnia gotowa.
A po przebudzeniu…Poranek jest niepowtarzalny. Otwieramy klapę bagażnika i tam, gdzie kończą się nasze skarpetki widzimy spadające z impetem strumie wody. Chwilo trwaj.
Ścieżka pod Lodowiec Kjenndal (po norwesku Kjenndalsbreen) jest nawet krótsza. A znaków jest więcej. Powiedzmy, że kilku nie zauważyliśmy i niesfornie ruszamy kawałek w górę, po skałach. Niedaleko, bo faktycznie jest tu niebezpiecznie. Głazy leżące dookoła nie oderwały się od ścian setki lat temu. Wręcz przeciwnie – wyglądają aż nazbyt „świeżo”. A to, czego się próbujemy złapać, odpada od samego otarcia. Rozpierający góry lód ustąpił tu zaledwie parę dekad temu. Skruszone przez lodowiec i poddawane ciągłej erozji skały sypią się w rękach. Jest albo ślisko, albo stromo, albo kamienie obsuwają się pod nogami. Jeszcze kawałek i basta.
Lodowiec Briksdal – Briksdalsbreen
Briksdalsbreen co prawda leży po drugiej stronie góry, ale droga do niego to prawie 60 km. Wrócić musimy do Loen i dalej udać się na południe. Tu też przemieszczamy się wzdłuż polodowcowego, turkusowego jeziora – Oldevatnet. Widoki są genialne. Szczyty z trójkątnym językiem Melkevollsbreen i wodą tworzą ikoniczną klepsydrę. Ironia czasu sprawi jednak, że z kolejnymi dekadami dwa szpice będą od siebie coraz dalsze.
Docieramy do parkingu. Tak, kompleks przy Briksdal to typowy McDonald. Gdy wcześniej mogliśmy cieszyć się naturą i szumem wody, tak tu nie jesteśmy sami nawet przez minutę. Już na wstępie wita nas sklep z pamiątkami, jakiego nie powstydziłby się paryski Louvre. Ilość autokarów jest chyba taka sama.
Do lodowca trzeba się kawałek przejść (45min w jedną stronę). Ścieżka wiedzie miejscami stromo pod górę. Jest jednak na tyle szeroko, by spalinowe samochodziki pełne turystów mogły się spokojnie zmieścić. Masówka.
Po drodze mijamy piękny wodospad Kleivafossen i tabliczki z kolejnymi datami, pokazującymi gdzie niegdyś kończył się język norweskiego lodowca. Gdy dochodzimy do końca ukazuje nam się zaledwie błękitny języczek, spod którego wycieka trochę wody do małego jeziora. Kolory są za to piękne. Obok, na skałach nad ścieżką znajdujemy miejsce skąd roztacza się widok na całą dolinę chwilę. Można tu chwilę odpocząć i nacieszyć się samotnością.
Sam Briksdal jest też bardziej „ugłaskany” niż Kjenndal. Teren nie jest tak surowy, skały wydają się solidniejsze i bardziej pewne. Podejść można też bliżej bez większego wysiłku. Choć o polizaniu lodu możemy zapomnieć. A przynajmniej w tym miejscu, bo niedaleko jest kilka szlaków biegnących gdzieś w górę (zostawiamy to sobie na kolejną wyprawę).
Ginące lodowce to fakt
Na koniec mamy smutną wiadomość: Jeśli chcecie zobaczyć na żywo któryś z opisywanych tu lodowców, to macie na to może jeszcze 5 lat. Nie więcej. Topnienie jest faktem i z kolejnymi latami przyspiesza. Zmiany klimatyczne to nie mrzonka. Żyjemy w epoce ocieplenia, a następne zlodowacenie może przyjdzie za kilkaset tysięcy lat (albo kilka, jak to miało miejsce w średniowieczu – mała epoka lodowcowa). Takie były cykle. Działalność człowieka ma tu raczej znikomy wpływ.
Jak zmieniał się Briksdal na przestrzeni lat pokazują poniższe zdjęcia. Śpieszcie się! Lodowiec Jostedalsbreen w o ciągu ostatnich kilku lat „schudł” tu prawie o 150m.
Więcej informacji o topnieniu lodowców w Norwegii można znaleźć w publikacji Historical glacier fluctuations of Jostedalsbreen and Folgefonna (southern Norway) reassessed by new pictorial and written evidence (link).
Pierwsza fotografia lodowca z 29 lipca 1869, Christen de Seue
(‘Brigsdalsbræen i Olden (Nordfjord)’; photograph; 12.1 cm × 16.5 cm; Prof. Hiortdahls samlinger; Norges geologiske undersøkelse (NGU), Trondheim, fotoarkiv, C29.93, NGU 001686)
Źródło: wikipedia.org
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.
One Comment
Jakie cudowne widoki! A ten widok, który mieliście rano – powalający :). Muszę przyznać, że trochę bym się bała wchodzić dalej „na własną odpowiedzialność” – chociaż pewnie o kawałek bym się pokusiła.