Trzy Kominy w Dolomitach – na szlaku z aparatem
Z kuchni poza odgłosami krzątaniny i harmidru dobiega wściekle irytujący zapach jedzenia. Dobrego jedzenia. Nos wyłapuje każdą nutę i torturuje pozostałe, wygłodniałe zmysły. W końcu uśmiechnięta kelnerka stawia przed nami dwa porcelanowe talerze. Orecchiette z brokułami oraz krem pomidorowy wyglądają zabójczo pysznie. I wtedy pojawia się w głowie to pytanie: Czy jesteś tu dla makaronu, czy jednak wyjdziesz z aparatem zrobić zdjęcia Trzem Kominom nim słońce zginie za szczytami Dolomitów. Wyjdziesz?
Pierwsze promienie – timelapse nagrany smartphonem
Dwa dni wcześniej nie wyszedłem. Tym razem po wciągnięciu głównego dania nie czekam na deser. Choćby nie wiem, jak dobry nie był, biorę aparat, statyw i czapkę. Idę zapolować na Trzy Kominy, gdy światło i chmury na to jeszcze pozwalają. Za kwadrans będzie za późno. Genialny punkt znajduje się kilkadziesiąt metrów od naszego schroniska Locatelli. Deser poczeka. Kadr, filtr, przysłona i… Zacznijmy jednak po kolei.
To nasz czwarty dzień w Dolomitach. Po przygodach z via ferratami, nocą na pastwisku i romantycznej kolacji przyszła kolej na perełkę Dolomitów: Trzy Kominy (Drei Zinnen lub Tre Cime di Lavaredo). Na trekking wybieramy się jednak z nietypowym harmonogramem.
Szlak wokół Trzech Kominów
Główny szlak zaczyna się na parkingu przy schronisku Auronzo (Auronzohutte), przy południowej ścianie masywu Trzech Kominów. Droga i parking do punktu startowego są oczywiście płatne, a podniesienie szlabanu odchudza portfel o 25 Euro. Na szczęście miejscem postojowym nie ma problemu – docieramy tu o 15:00 i większość turystów zdążyła już odjechać.
Do plecaków wrzucamy śpiwory, ciepłą odzież i ruszamy na trasę oznaczoną numerem 101. Pierwszego dnia chcemy obejść masyw od wschodu, przez Przełęcz Lavaredo i dotrzeć do schroniska Locatelli późnym popołudniem.
Cała pętla to trochę ponad 9 km i przewidziana jest na 4-6h (bardziej 6h bo zdjęć narobić wręcz wypada). 4km przypadają na odcinek Auronzo – Locatelli i 5 km z hakiem: Locatelli – Langalm – Auronzo. Różnica wysokości jest nieznaczna: zaczynamy i kończymy na 2300 m, najwyższy punkt to wspomniana wcześniej przełęcz – 2419 m a najniższy to 2170 m. Szlak jest przygotowany na najazd armii turystów. Szerokie i równe ścieżki pozwalają pokonać dystans zastępom emerytów i latorośli bez większych problemów. Dobrze, że o tej porze większość dopija już ostatnie piwo (lub soczek) w Auronzo!
Jeśli planujecie przejść ten szlak w przeciwnym kierunku, zaczynając od trasy 105, to liczcie się ze stromym podejściem w połowie. Żeby nie było, że nie ostrzegałem!
Rifugio Auronzo ze szlaku 101 – Sony a7II +24-70 F4: f/8, 1/200s, ISO 320
Z Auronzo trafiamy pod Monumento ai Caduti – pomnik poświęcony strzelcom, smutnie przypominający o wojnach, jakie przetoczyły się przez okoliczne szczyty i doliny. Dalej kroki prowadzą nas pod drugie schronisko – Rifugio di Lavaredo (Lavaredohutte), które mijamy bez wzruszenia. Na miejsce przy stole nie ma co liczyć (wspomniany wysp maluchów i emerytów). Zresztą – to dopiero początek marszu i póki co plecaki nie ciążą nam zbytnio.
Z przełęczy Lavaredo mamy do wyboru dwie drogi – tę głównym szlakiem, wzdłuż oznaczeń 101 lub wąską ścieżkę po piargowisku i skałach, poprowadzoną 50 m ponad szlakiem. Ze względu na dźwigane bagaże decydujemy się na wersję łatwiejszą. Tym samym, po około godzinie, docieramy do schroniska Locatelli. Najlepsze widoki to właśnie ten odcinek – między przełęczą a rifugio. Wierzcie mi, nikt nie oszczędza tu migawki, nawet jeśli fotografuje się pod słońce!
Rifugio Locatelli
Drei-Zinnen-Hütte
Plecaki zrzucamy z radością. Ale….
Na wstępie jest problem z odnalezieniem naszej rezerwacji. Na kartkach, w drobnych krateczkach oznaczających numery łóżek nie ma nigdzie nazwiska Karpiński. Nigdzie… fakt, ciężko było się najpierw dodzwonić, potem dogadać przez fatalną jakość połączenia… ale żeby to?! No nie ma… Po kilku minutach, mocno zestresowani, trafiamy na dwie kratki z nagryzmolonym „Macek”. Numery łóżek: 16 i 17. Uff. Jesteśmy! Teraz pozostaje jeszcze tylko decyzja: z wyżywieniem czy bez.
Przechodzący obok naszych nosów talerz ze spaghetti posypanym ziołami natychmiastowo pomaga w podjęciu decyzji. Konserwo turystyczna – Wybacz! Jednogłośnie zgadzamy się na half-board. 108 Euro za nocleg w grupowym pokoju i posiłek wydaje się sporym wydatkiem. Jednak jeśli tym posiłkiem jest śniadanie, dwa napoje gorące i trzydaniowy obiad – a wszystko razy dwa, to robi się trochę bardziej „ludzko”.
Dostajemy więc wyśmienity trzydaniowy obiad. Przystawka to ziołowo-brokułowe orcchiette i krem z pomidorów. Danie główne – stek, jak na mój gust ciut zbytnio wypieczony i spagehetti. Deser to nadziewana babka oraz robione na miejscu waniliowe lody. Nie muszę chyba dodawać, że każde rifugio, nawet jak to, otwarte tylko w lecie, ma na stanie ekspres do kawy z prawdziwego zdarzenia, zimne piwo z kega i przyzwoity wybór win?! Och – rozkosz!
Mniej rozkoszny okazuje się fakt, że w schronisku nie ma prysznica. No dobrze, ponoć jest, ale najwidoczniej z braku wody nie działa. I tym sposobem zaoszczędziliśmy 10 Euro na wieczornej toalecie. I pomyśleć, że Asia kilka godzin wcześniej martwiła się o suszarkę ;-)
Śniadanie zaczyna się o 7:30 i nie ma ono absolutnie nic wspólnego z wczorajszą rozpustą. Kilka plasterków szynki, kawałek sera w akompaniamencie masła, dżemu i chleba to nie to, czego się spodziewaliśmy. No cóż… Witaj kochana konserwo?!
Trzy Kominy – wieczór i wschód słońca z aparatem
Jeśli liczycie, że zrobicie piękne zdjęcia Trzech Kominów wybierając się tu z rana czy w południe, to srogo się zawiedziecie. Absolutnie wszystkie zdjęcia pokazujące malowniczo oświetlone, pionowe ściany masywu zostały zrobione wcześnie rano lub bardzo późnym popołudniem. Większość właśnie z okolic schroniska Locatelli. Stąd też nasz plan na nocleg i pobawienie się aparatem o zmierzchu i świcie. Okolica jest do tego całkiem przyjemna dla oka i obiektywu. Na wschodzie mamy jeziorka i Paternkofel (z jedną z najlepszych via ferrat w Dolomitach). Przed kominami rozciąga się mała równina przecięta głęboką doliną.
Jedyne co może pokrzyżować fotografowi plany w takim miejscu to pogoda. Właśnie – pogoda. Z zachodu słońca i golden hour nici. Gęste chmury zawisły nad okolicą i nie dały większych szans słońcu. Zadowolić się trzeba kilkoma ujęciami z wczesnego wieczoru.
Wschód słońca – okazał się co najmniej rozczarowujący. Choć nie mogę tak bardzo narzekać, bo słońce w ogóle było. Zapamiętajcie jednak jedno – Trzy Kominy łapią promienie dopiero po jakiś 40 minutach po wschodzie słońca w sierpniu. Może w czerwcu jest lepiej i można ustrzelić je w czerwieni. Dziś jednak jest raczej słabo. Bardziej zadowolony jestem z czerwonej „linii” na masywie Monte Cristallo
.
Droga powrotna to szlak numer 105. Zaczynamy od stromego zejścia i po chwili długiego podejścia pod chatę Langalm. W tle towarzyszą nam dzwonki i muczenie krów oraz dolatujący czasem zapaszek krowich placków. Iście alpejski klimat! Przy Langalm znajdziecie trzy małe jeziorka – to ciekawe miejsce na zrobienie zdjęć zachodniemu kominowi (Cima Ovest) odbijającemu się w tafli wody (zwłaszcza późnym wieczorem to genialny spot na zdjęcia).
Dalej do Auronzo wiedzie wąska ścieżka przebiegająca głównie przez piargi i zwaleniska. Drogę umila nam obecność krów, wypłowiały świstak i piękna panorama na pobliskie szczyty. Przechodząc przez grań spoglądamy ostatni raz na ustawione w rzędzie trzy wieże. Więcej dziś już ich nie zobaczymy.
W Rifugio Auronzo z prysznicem też nie mamy szczęścia. 5 Euro – tak, ale dopiero po 16:00, gdy woda będzie. No cóż… jemy drugie śniadanie, wrzucamy plecaki do auta i ruszamy dalej. Cel – Marmolada.
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.
2 komentarze
Jak zawsze świetna relacja i wspaniałe zdjęcia! Kiedy byliście? Mamy też Tre Crime na naszym podróżniczym celowniku, robiliśmy nawet podejście wiosną ale była mgła, metr śniegu i zamknięta droga…zresztą gospodyni u której mieszkaliśmy, gdy dowiedziała się że chcemy na Drei Zinne zdziwiona rzekła…it’s April!
Hahahah, no tak… kto w kwietniu we włoszech po górach chodzi?! :) W Dolomitach byliśmy w drugiej połowie sierpnia. Śniegu nie było, ale…. śpiąc pierwszej nocy pod namiotem też byliśmy zdziwieni…. 4’C ?! Przecież jest jesteśmy we Włoszech i jest LATO ?! Następna noc była już w stroju na cebulkę.