Czerwone domy, jeziora i potwór – jedziemy przez szwedzki Jämtland
Gdy wjeżdżamy do Szwecji nie jesteśmy spaczeni żadnymi wyobrażeniami czy oczekiwaniami. Bo kto jeździ na wakacje do tego kraju Europy? A tym bardziej do oddalonego, pokrytego gęstymi lasami i dzikiego Jamtland? No właśnie – nikt. Drogi są tu proste, krajobrazy monotonne, a kilometry ubywają wyjątkowo wolno. Czasem przejeżdża się przez małą wioskę, czasem obok jeziora. A czasem w jeziorze żyje mityczny potwór.
Granicę norwesko-szwedzką przekraczamy późnym wieczorem. Od kilku dni właściwie więcej czasu spędzamy w aucie, niż na nogach i siedzenie daje nam się już we znaki. Podobnie też brak wygodnego łóżka. Ba… prysznic byłby zbawieniem.
Norwegia przegnała nas pogodą. Jednak tu, w Jämtland, aura też nas na szwedzkie Hallå – dzień dobry nie rozpieszcza. Co tu dużo mówić – jest zimno, wietrznie i co chwilę leje niczym z konewki. W akcie desperacji i w środku nocy decydujemy się na jakiś hotel. Booking.com w takich sytuacjach jest nieoceniony i udaje nam się znaleźć w miarę tanie schronisko. Daleko mu do gwiazdek…. ale: łóżko – jest i prysznic z ciepłą wodą – też. Dla nas to prostu luksus! Nie zdziwi pewnie nikogo, że po przebudzeniu przywitały nas promienie słońca i piękna pogoda. Wyspani, wypoczęci – możemy ruszać w drogę.
Droga przez Jämtland jest nieco przytłaczająca swoją monotonią. 5km prosto, zakręt, 5km prosto… i tak mijają kolejne dziesiątki. Po prawej las, po lewej las. Czasem w górę, czasem w dół. Z rzadka zdarzają się małe wioski czy w ogóle zabudowania. Jest tu po prostu dziko.
Jajecznica się robi
Czerwone domy w Szwecji
Czerwone domy to nie przypadek. Kiedyś czerwona, emulsyjna farba, a raczej bogata zawartość miedzi w pigmencie odpowiedzialnym za czerwoną barwę, była zasadniczo jedynym dostępnym środkiem do konserwacji drewna. Farba z Falun, albo Czerwień faluńska, produkowana była z pigmentu wydobywanego z kopalni miedzi pod miejscowością Falun. O ile dziś kopalnia jest nieczynna, a na rynku pojawiło się sporo innych środków konserwujących, o tyle kolor pozostał w modzie i tradycji.
Okolica staje się bardziej okiełznana przez człowieka wraz ze zbliżaniem się do Åre (ośrodek narciarski) i jezior. A im bliżej Ostersund, tym domów robi się gęściej. Choć „gęstość” w wydaniu szwedzkiej prowincji to odległość kilkuset metrów.
Östersund
Ostersund to niewielkie miasteczko i de facto jedyne miasteczko w całym Jamtland. 44 tyś mieszkańców tworzy zwartą społeczność, skupioną nad wschodnim brzegiem jeziora Storsjön. Poza kilkoma deptakami, skromnym rynkiem i zapleczem do sportów zimowych miasto ma też swojego potwora. Storsjöodjuret – Potwór z Wielkiego Jeziora – to szwedzka odmiana potwora z Loch Nes, którego ktoś, kiedyś widział a nawet sfilmował. I co prawda pierwsze zapiski o wielkim stworze pojawiły się już w 1635r., a do 2005r. potwór był pod prawną ochroną (jako gatunek zagrożony wyginięciem ;-) ), to miasto i mieszkańcy do jego istnienia podchodzą z dużą dozą humoru. Na ulicach potwór przybiera wszelkie kolory, motywy i wzory – i na każdego można wejść.
Samo Ostersund to przyjemne, małe miasto, po którym spacerujemy przez 2h. Tu jakaś kawiarnia, tam sklep. Nie sposób też nie zauważyć Lopis – pchlich targów czy garażowych wyprzedaży, w których Szwedzi się po prostu kochają. Co można tam kupić, zapytacie? Po prostu wszystko – od starych krzeseł, przez książki, zabawki na sztućcach kończąc. Czasem rzeczy wystawione są za pół darmo, a czasem ceny konkurować mogą z tymi sklepowymi. Trzeba się targować!
Do Ecocaféet przy Storgatan 26 wchodzimy skuszeni ciastami, które prezentują się aż nazbyt dobrze. Zapewnić też możemy Was, że tak samo smakują. Jeśli do tego dobrać na prawdę smaczne cappuccino i smaczny sok z… czegoś zielonego, to kawiarni spokojnie możemy wystawić ocenę 5/5. A i klimat panuje tu bardzo luźny, niezobowiązujący i przyjemny.
Po Östersund kierujemy się na południe, w stronę Dalarny. Droga znów zaczyna się dłużyć, a kilometry udawać mile. Czasem trafi się wioska, czasem kościółek. Do czerwonych domów już przywykliśmy. Jest monotonnie, a czasem ładnie.
Next stop – Dalarna i Park Niedźwiedzi.
Leave A Comment
You must be logged in to post a comment.
2 komentarze
Szwecja i Norwegia bardzo mi się marzą, ale wychodzę z założenia, że pojadę tam za jakiś czas, jak będzie mnie stać na przejechanie niemal całej Skandynawii. Te czerwone domki niemal od razu kojarzą mi się z Pipi. Piękne i nie mogły się znudzić. :)
przy tym białym kościołku z dzwonnicą też się zatrzymywałem, zwrócił moją uwagę :)