Mieliśmy ambitny plan – jak najszybciej wyjechać z Carnac, które nas tak rozczarowało. Spakowani, przygotowani na podbój półwyspu Quiberon zdaliśmy na się wyznaczoną przez nawigację na trasę, która to okazała się nieprzejezdna jeszcze w samym Carnac.
Tym razem wyruszyliśmy na zwiedzanie Mont Saint Michel za dnia. Samo wzgórze nie wywarło na nas tak dużego wrażenia jak ubiegłego wieczoru, gdy rysowało się świetlistymi poświatami na granatowym tle nocy. Niemniej spacerowanie wąskimi uliczkami i podziwianie architektonicznych prób zmieszczenia się ze wszystkim w przysłowiowym 1m2 wzbudzało zachwyt.
Z Alianckich plaż wyruszyliśmy do typowo portowych miast położonych w Dolnej Normandii. Co jest najlepszym wyznacznikiem typowo portowego charakteru miasta? Wnętrze kościoła, a dokładniej statek wiszący na ołtarzu. Zarówno w Barfleur jak i w Cherbourg na długiej cienkiej linie dryfowały w kamiennych szarościach wnętrza kościoła miniaturki dostojnych statków. Spacer po śliskich kamykach, kilka muszli w kieszeni – można jechać dalej.
Arromanches i jego przerażająca plaża… Brrr… To tutaj rozegrały się najbardziej drastyczne momenty z lądowania Aliantów na plażach Normandii. Mimo to warte zobaczenia – wystarczy spojrzeć jeden raz, aby obraz wrył się w pamieć. Wyobraźnia sama zaczyna odtwarzać obrazy z „gorącego okresu”.
Kierujemy się do Deauville i Beuvron en Auge. Po zimnym i mokrym poranku udaliśmy się w kierunku La Havre – portowego, industrialnego miasteczka, któremu całkowicie brak urokliwości, a o magii nie wspominając. Drugi co do wielkości port Francji (po Marsylii) położony jest nad ujściem Sekwany i jak na portowe miasto nie brakuje w nim betonu, szarości, pordzewiałych kontenerów i statków.
Przemierzanie nadmorskiego szlaku Normandii zaczęliśmy od miasteczka Etretat – małej wioski wciśniętej między dwa szczyty alabastrowych klifów, słynnej ze skały przypominającej słonia moczącego trąbę w zimnych wodach kanału La Manche. O ile plaża na zdjęciach i pocztówkach przedstawia się iście malowniczo, o tyle kamienie na niej skutecznie zniechęcały do dłuższego leżenia.
Rouen to miasto o średniowiecznym charakterze, wskrzeszonym ze zgliszczy II wojny światowej przez restauratorów zabytków. Wydaje się, że w całym mieście nie ma dwóch podobnych budynków, a każda z kolejnych kamienic ma w sobie coś wyróżniającego. Czy taki był charakter i wygląd miasta, które w średniowieczu było świadkiem ostatnich chwil Joanny d’Arc – nie wiemy. Kolorowe kamienice są jednak mocnym