Z kuchni poza odgłosami krzątaniny i harmidru dobiega wściekle irytujący zapach jedzenia. Dobrego jedzenia. Nos wyłapuje każdą nutę i torturuje pozostałe, wygłodniałe zmysły. W końcu uśmiechnięta kelnerka stawia przed nami dwa porcelanowe talerze. Orecchiette z brokułami oraz krem pomidorowy wyglądają zabójczo pysznie. I wtedy pojawia się w głowie to pytanie: Czy jesteś tu dla makaronu, czy jednak wyjdziesz z aparatem
Na Gargano przyjeżdżamy wygłodniali. Zarówno nasz brzuch jak i nieodparta, rzadka żądza posiedzenia na uroczej plaży zdominowały te dwa krótkie dni. Oczywiście na plażę z pustym żołądkiem ni jak iść, więc pierwszy postój to Vieste i fantastyczna restauracja.
Starożytne, greckie ruiny Posejdonii nazwane później przez rzymskich okupantów Paestum są perełką na szlaku turystycznym po Kampanii. Świetnie zachowane, imponujące, pokazują rozmach z jakim Grecy czcili swoich bogów i życie. Symbolem tego miejsca nie są jednak doryckie kolumny, lecz skoczek.
Wąska, kręta i zapchana droga między Sorento a Salerno nadszarpnie cierpliwość nawet najbardziej opanowanych kierowców. Skuter z prawej, motor z lewej i bus naprzeciwko. A do tego piesi, rowerzyści, turyści i pies za rogiem. Widoki, które towarzyszą trasie wiodącej przez Costiera Amalfitana (Wybrzeże Amalfitańskie), szybko wynagradzają te kilka siwych włosów i zużyty klakson.
Z namiotem przemierzyliśmy północne i środkowe Włochy. I tak, jak Italia to różnorodny kraj, tak samo jest z polami namiotowymi i kempingami na włoskiej ziemi. Ceny są zróżnicowane, a warunki jeszcze bardziej. Najlepsze miejsce pod namiot to Toskania, najgorsze – wybrzeże zachodnie i Liguria. Ale po kolei….
Kolejna uliczka za rogiem jest jeszcze ciemniejsza. Pomimo słońca w zenicie nie wiadać za wiele w mrocznym cieniu murów. Gdzieś tu jest granica rewiru Doria. Bruk za rogiem to teren Grimaldich, a kawałek dalej – Fieschinich. Za modlitwę w kościele u Spinolich ktoś ostatnio został nagordzony… nożem w plecy. Typowe. Czego się spodziewał po Genui? XVIII wiek już, a jeszcze się nie
Sestri Levante nie znajdziecie w przewodnikach. Nie pisze o nim nikt, tu nie zatrzymywała się Sophia Loren czy Humphrey Boghart. Oni wybierali drugi koniec zatoki Golfo del Tigullio – jak arystokraci z Monako woleli malutkie Portofino. A my? A my zatrzymaliśmy się w Sestri, by odwiedzić ciotkę. I to był strzał w dziesiątkę!
Za dużą bramą stoją domki. Małe, drewniane, z łóżkiem w środku, daszkiem i stołem na zewnątrz. Jeden przy drugim, ciągną się od bramy gdzieś w głąb, ku temu, niebieskiemu. Czasem przy domkach stoją parasole, a czasem nie ma nic. A za domkami jest to niebieskie – bezkresne morze i biała od kamieni plaża, o której jeszcze chwilę temu marzyli wszyscy