Kolejna uliczka za rogiem jest jeszcze ciemniejsza. Pomimo słońca w zenicie nie wiadać za wiele w mrocznym cieniu murów. Gdzieś tu jest granica rewiru Doria. Bruk za rogiem to teren Grimaldich, a kawałek dalej – Fieschinich. Za modlitwę w kościele u Spinolich ktoś ostatnio został nagordzony… nożem w plecy. Typowe. Czego się spodziewał po Genui? XVIII wiek już, a jeszcze się nie
Sestri Levante nie znajdziecie w przewodnikach. Nie pisze o nim nikt, tu nie zatrzymywała się Sophia Loren czy Humphrey Boghart. Oni wybierali drugi koniec zatoki Golfo del Tigullio – jak arystokraci z Monako woleli malutkie Portofino. A my? A my zatrzymaliśmy się w Sestri, by odwiedzić ciotkę. I to był strzał w dziesiątkę!
Za dużą bramą stoją domki. Małe, drewniane, z łóżkiem w środku, daszkiem i stołem na zewnątrz. Jeden przy drugim, ciągną się od bramy gdzieś w głąb, ku temu, niebieskiemu. Czasem przy domkach stoją parasole, a czasem nie ma nic. A za domkami jest to niebieskie – bezkresne morze i biała od kamieni plaża, o której jeszcze chwilę temu marzyli wszyscy
Będąc w Rzymie nie można zrobić jednej rzeczy. Choćbyśmy krążyli, kluczyli z dokładną mapą, usilnie starali. Nie da się. Nie ominiemy koloseum, Forum Romanum, Schodów Hiszpański. Na Piazza Navona prędzej czy później trafimy i tak. I nie jest to przypadek. Wieczne miasto celowo tak zaprojektowano, by jego główne atrakcje jak magnes ściągały arteriami tłumy. Dziś, wczoraj, czy dwa tysiące lat temu tłum
Zmęczył nas Watykan, zmęczyło nas stare miasto, zmęczył nas tłum. Trzeba odpocząć, schować się, gdzieś. Gdzieś, gdzie jest ciszej, spokojniej, gdzie historia nie czai się pod każdym kamieniem i gdzie nie czają się na historię turyści. W Rzymie wystarczy przejść przez rzekę. I nie przez Rubikon, lecz wystarczy przekroczyć na drugą stronę Tybru. Tu znajdziemy się w spokojniejszym świecie. Tu jest Zatybrze.
Pobyt w Rzymie bez zwiedzenia Watykanu jest jak niezjedzenie pizzy lub lodów podczas podróży po Włoszech. Od początku planowania wyprawy założyliśmy, że zwiedzimy Muzea Watykańskie i przejdziemy się uliczkami, które zapełniają się po brzegi podczas katolickich uroczystości. To po prostu trzeba zobaczyć!
Po poranku spędzonym na ustronnej plaży w Portonovo (czyli od około 8:00 do 9:30 – dla nas to dużo, jeśli nie rekord życiowy) ruszyliśmy krętymi i stromymi ulicami w kierunku płaskowyżu Piano Grande, który poza cudownymi widokami skrywał przed nami nowe niebagatelne smaki.
Do Terni dotarliśmy za późno. Wszystko jest już pozamykane, a wodospad – tylko słychać gdzieś za płotem. Nadzieja zgasła. A może jednak nie…